Muzyka wyżera wszelką materię. Czuję ją wszędzie wokoło, ogarnia mnie w całości. Gorący pot oblewa zebranych ludzi. Duszę się, zmuszona oddychać powietrzem wydychanym przez setki osób. Ich przemoknięte ciała obijają się o moje nowe dżinsy, co jest doprawdy irytujące. Kiedy jeden z całkowicie upitych gości próbuje mnie cmoknąć, nie hamuję się i strzelam mu z pięści w nos. Zapewne nie zdawał sobie sprawy, jak mocno mogłabym mu przyłożyć.
Wkurzam się niezmiernie na ogłuszający ryk Madonny. Four minutes rozrywa rzeczywistość całego klubu, powodując ogromną radość kilku piętnastolatek. Choć, jak dla mnie, mogłaby je wziąć cholera, zastanawiam się, któż je tu wpuścił. Stojące pod ścianami, sączą kolorowe napoje. Wlewają w siebie bardzo smaczne drinki, na które, niestety, nie mam teraz czasu. Ich kuse spódnice ukazują dużo, o stokroć więcej, niż pragną matki. Nie wspominając o uroczych tatuśkach. Ruda dziewczyna o zmysłowych kształtach pręży się przed mężczyzną, na moje oko dwa razy starszym. Mimo wszystko trzeba przyznać, pociągająca.
Repertuar zmienia się, teraz panuje Britney Spears ze swoim nowym singlem „Work Bitch”. Piosenka w sam raz dla zebranych tu gości. Błyszczące lasery przemieszczają się po całej sali, ukazując fikuśne figury tancerzy. Jasna cholera, nie mogę znaleźć drzwi. Wszędzie wijące się ciała, a niektórym przydałaby się d o k ł a d n a i kompletna lekcja „jak nie zachowywać się w miejscach publicznych”. Poniekąd również to mnie nie obchodzi, aczkolwiek okropnie…denerwuje. Ileż można.
Powoli zaczynam tracić zimną krew. Co chwilę ktoś ogarnięty szałem endorfin i alkoholu próbuje swoich sił przy moich pośladkach. Wiąże się z tym również fakt kilku, zapewne, złamanych nosów. No, przynajmniej przemieszczonych. Nie mam teraz czasu nikogo zabijać.
Małymi kroczkami dobija godzina dwunasta w nocy. Klub działa co prawda od dziewiątej, ale teraz nadszedł moment szczytu. Postacie wszelkich gabarytów włamują się przez drzwi wejściowe, już szaleńczo machając do napotkanych znajomych. Połowa jest wypraszana za bramkę ze względów ‘’bezpieczeństwa’’. Ponoć nie wpuszczają nikogo pod wpływem czegoś mocniejszego, choć sam strażnik podejrzanie się kiwa.
Po raz setny zostaję złapana od tyłu. Czyjeś natarczywe ręce chwytają mnie w talii, z odczuwalną chęcią przyciągają do siebie. Biorę ogromny rozmach, po czym z całej swojej siły uderzam w głowę napastnika. Nawet przez huk muzyki i krzyczących osób słyszę satysfakcjonujące chrupnięcie oraz jęk bólu. Uśmiecham się sama do siebie, co delikatnie tamuje moją złość. Gdy już mam atakować po raz drugi, koleżka przytrzymuje mi ręce.
-Co ty wyprawiasz, kretynko!- krzyczy rozwścieczony John, umazany krwią na całym policzku.- Bawisz się w karate w nocnym klubie? Nie tędy droga.-upomina moją osobę- Miałem cię za głupią, choć teraz wydajesz się również niepoważna.- wyżala się, poprawiając krawat.
-Fajna muszka- burczę, śmiejąc się z garnituru szytego na miarę- Masz szczęście, że pogruchotałam ci wargę i, mam nadzieję, jakiegoś zęba, nie zaś strój. Wyglądałbyś jeszcze gorzej w podartym garniaczku. Czemu nie mógłbyś założyć t-shirtu?- zanoszę się śmiechem na widok jego oburzonej miny.
-Zamknij się- warczy, przeczesując ręką rozmierzwioną, ognistą grzywę.
John Steward, mój współpracownik. Od jak dawna się znamy, od tak dawna nienawidzimy.
-Cóż, wprawdzie prezentujesz się źle w każdej sytuacji, czynności i ubiorze- dodaję, zachęcona perspektywą kolejnej kłótni. Moja bratnia dusza jednak nie wdaje się w dalszą dyskusję, tylko ciągnie mnie za ramie w stronę fajnych lasek z ósmej klasy.
Kuśtykam prosto za nim, ponieważ zdążył nadepnąć mi na stopę. Idiota. Dziewczęta spod pamiętnej ściany wypinają swoje wszelkie dobra, chcąc zwrócić uwagę mojego prześladowcy. Oj kochane, przecież on lubi tylko czterdziestki! No, aczkolwiek jakbym go nie trawiła trzeba przyznać, że jest nieziemsko przystojny. Ognisto kasztanowe włosy okalają męską twarz z mocno zarysowanymi kościami policzkowymi. Migdałowe oczy pobłyskują brązem z mieszaną miedzią, pełne usta zmysłowo klną na mój temat. Jako demon oczywiście jest umięśniony, barczysty i szczególnie wysoki. Posiada również wrodzoną charyzmę, i jak zakładam, panienki tylko dla tego zwracają na niego uwagę. Poza wyglądem, nie ma w posiadaniu niczego godnego uwagi. Dosłownie-posiadaniu.
Już wyjaśniam, cóż to oznacza. Nie jest to aż tak skomplikowane, choć musiałam się ździebko natrudzić, by w miarę rozumieć temat. Otóż jestem, tak samo jak ten dupek, Girgromem. Bardzo trudno określić nasz gatunek, przypisać do jakiejś grupy z Trzech Światów, choć no, przypominamy ludzi. Nazywamy siebie demonami, ponieważ jest prościej. Nie znaczy to wcale, że biegamy po nocy z kłami na wierzchu, poszukując mordu. Mamy ludzką duszę, co, jak myślę, przeważa zdecydowanie na tę stronę. Posiadamy sumienie, uczucia, poczucie humoru (w 99% jestem z tego złożona) oraz inne cechy, które plasują się jako termin „człowieczeństwo”. Nie żyjemy oficjalnie w żadnym wszechświecie, mogłabym nas porównać do Cyganów. Włóczymy się bez końca po całym Układzie, tu i ówdzie osiedlając się na chwilę bądź dwie. Wywodzimy się naturalnie z Erysonii, Świata Wielkiego. Mówi o tym przede wszystkim nasz wygląd: wyżej położone szpiczaste uszy, imponujący wzrost, skóra blada jak śnieg oraz…ogon. W Erysonii możemy się nim posługiwać jako bronią, choć w świecie Ludzkim na nic się zdaje. Właśnie dlatego przydaje się fakt zmiennokształtności. Gdy wkraczam na Ziemię przeobrażam się w swoją ludzką postać, Janine. Nazwisko zależy od nastroju, choć przeważnie mianuję się Oprah, co symbolizuję pewien wspaniały wodospad. Przemieniam się wnet w roztrzepaną, nierozważną i okropnie seksowną Jane, siedemnastoletnią prowokatorkę wszelakich spięć w szkole oraz publicznych skandali. Oczywiście, niekoniecznie decyduje o tym mój charakter. Moja dusza sama zawyrokowała, kim pragnie być na Ziemi oraz jaką powłokę zewnętrzną przyjmie. Poszczęściło mi się, staruszka wybrała świetny charakterek . Chwała jej za to, oraz za moją burzę brązowych loków. Reszta potem.
Czuję łaskotanie pod pachą. Wracam do względnej rzeczywistości, usilnie starając się zburzyć piramidę ciał przede mną. John wariacko macha do mnie z końca klubu. Głupi, zwiódł paczkę naprawdę interesujących osobników żeńskich. Widzę, jak patrzą na niego z uwielbieniem, nie wiedząc nawet, że jego IQ przewyższa wszystko stworzenie. Po prostu jest nudziarzem.
Rusza ustami, wyraźnie coś krzycząc. Nie słyszę go z tej pozycji więc kilkoma susami pokonuję dystans.
-No, przynajmniej nie każesz na siebie długo czekać- mruczy, prowokująco unosząc brew- Masz tu coś jeszcze do załatwienia?- powiedział to z wyraźnym zniecierpliwieniem, choć w miarę radosnym tonem. W mgnieniu oka wiem, o co chodzi. Szykuję się coś dużego, skoro nawet ten flak zaciera łapki. Wpatruję się w niego z uśmieszkiem, którego nienawidzi. Boże, w końcu coś się dzieje! Ileż mogę czekać na akcję!
-Gdzie jedziemy?!- przekrzykuję muzykę- Pomagamy zagubionym Podróżnikom? A może wyciągamy krasnala z domu jakiegoś przeklętego śmiertelnika?- ostatnia sytuacja, gdy nas wzywano, tak właśnie wyglądała. Niestety nie nadaję się do takich misji, ogarnął mnie śmiech z tłustego dupska małej istotki, które chowało się za beczką w piwnicy.
-Tak, ogromna podróż- oczy Johna rozbłysnęły. Kurde, naprawdę ogarnia mnie pewnego rodzaju euforia. Serce przyśpiesza tak bardzo, że mam ochotę kogoś kopnąć z radości! Nachylam się do swojego współpracownika, czekając dalszych informacji.
-Gdzie, no gdzie?!- skaczę uśmiechnięta, wywołując wzrok pełen aprobaty wielu zgromadzonych chłopców.
-Nie wiem, Jane- Flak lubi moje Ziemskie imię- Mamy się stawić do Rady, jak najszybciej się da- oboje drzemy się w niebogłosy, by móc coś sobie przekazać- Wyjdźmy na zewnątrz!
Opuszczamy klub w pośpiechu. John kulturalnie odsuwa od siebie roztańczone postacie, ja zaś sunę z łokcia. Nie mam czasu na ceregiele. Te zapite jednostki również nie baczą na kilka siniaków pod żebrami. Opowiedzą kolegą, że to po niezłym migdaleniu się z dziewczyną na czwartym roku. Tak przynajmniej zakładam, ponieważ tak właśnie postępuje dzisiejsza młodzież. Nie wszyscy, rzecz jasna, choć znaczna większość. Znacznikiem wartości człowieka są like na facebook’u, gdzie można również wstawić swoje zdjęcie z wypchanymi cyckami na wierzchu. Jak kto woli.
Zimne powietrze nagle orzeźwia mi twarz. Nie zdawałam sobie do tej pory, jaki gorąc panował w środku pomieszczenia. Nie tańczyłam zbyt długo, prawie wcale, więc tym bardziej nie powinnam odczuć takiej różnicy. Nie zastanawiam się nad tym, w sumie, mało interesująca rzecz.
-John, kto Ci przekazał wiadomość?-pytam, coraz to bardziej spragniona wyzwań. Ulice są oświetlone przez mroczne, starodawne lampy. Ciekawy wzór, muszę przyznać.
-Wczoraj wieczorem zaalarmował mnie chochlik. Przeprawiał się akurat do Trysu, więc poinformował mnie o sytuacji w Erysonii. Jane, to nie są żarty. Musimy jak najszybciej wezwać jakiegoś Podróżującego
Chyba jeszcze nigdy nie byłam tak gotowa do akcji.
***
Jechaliśmy z prędkością stu dwudziestu kilometrów na godzinę. Chłodne powietrze przyjemnie chłostało moją twarz, gwiżdżąc przy tym wesoło. Zawsze lubiłam podobną atmosferę, choć była mi szczególnie bliska, gdy niczego nie chciało mi się robić. Było to zaprawdę rzadko, ale jednak.
Wokoło ani żywej duszy. Pędząc z pokaźną szybkością pewnie zwracalibyśmy na siebie uwagę, ale jakoś o dwunastej w nocy nikogo nie interesowało auto sunące ulicami Wiesbaden. Cóż, dzielnica również nie sprzyjała warunkom, ale swoją drogą.
Zmierzaliśmy do biura Johna. Tego samego nudnego miejsca, gdzie codziennie ten flak robił sobie kawę, przyciskał do szyi wieśniacki krawat i szczerzył się do swojego odbicia. To ostatnie musiało być szczególnie zabawne. Chociaż, Bóg czy ktoś z metaforycznej góry, brońcie mnie przed takimi widokami!
-Wysiadka- usłyszałam głos gniewnego pracoholika.- No, szybko!- rzekł sugerując, że mam pójść z nim. Dał mi dosadnie znać, co sądzi o możliwości mojego pozostania w jego furze.
-Spoko pyszczku, już spadam- rzuciłam, przeskakując przed drzwi.
-Jane! Porysujesz mi lakier.
Nie odpowiedziałam od razu, tylko posłałam mu przymrużone spojrzenie.
-Idioto, wracamy do Erysonii, a ty się martwisz o swój lakier?-(rozumiem, o auto, ale o kapkę farby?).
John popatrzył na mnie dwuznacznie, powoli ruszając w stronę drzwi. Niechętnie podreptałam za nim, wypatrując w okolicy ciekawszego miejsca. Niestety, los chciał, bym weszła w jego skromne progi, które same w sobie są odwróceniem tego frazeologizmu. Cóż, jak kto woli, ale były pozłacane. Jeśli o mnie chodzi, wydałabym te pieniądze na koncert Rihanny. Fajna sprawa, nawet na Ziemi czasem się coś dzieje.
Szłam wydeptaną ścieżką, stawiając malutkie kroki. Zastanawiałam się, ilu morderców przeszło tym samym szlakiem. Ilu z ludzi przeze mnie miniętych ma nieczyste sumienie. To iście ciekawe, bowiem, choć Ziemia jest piękną planetą, zamieszkująca ją rasa to wybitni debile. W większości. Jeśli o mnie chodzi, wolę Erysonię po stokroć. Nie ma tam co prawda szalonych prywatek napalonych piętnastolatków, ani moich ukochanych drinków, ale jest lepiej. To wspaniałe miejsce w porównaniu z brudem ludzkości. Jestem demonem, mogłam się więc urodzić równie dobrze właśnie tam, aczkolwiek moja dusza wybrała Wielki Świat. Chwała jej za to.
-Ruchy- głos Johna wyrwał mnie z zamyślenia.- Nie mamy czasu- widząc jego złowrogą minę, bez słowa ruszyłam.
-Tak szczerze, czego mam się spodziewać?- zapytałam.- Mam pewność, że to Ciebie wyślą do domu.
-Nie, Jane. To jest najgorsze- egoista- nie wiem, które z nas dostanie to zadanie. Dość ważne, zwłaszcza, że osoba wybrana ma przekazać informacje wszystkim Girgromom zamieszkującym Ziemię.
-Super!- krzyknęłam.- Zobaczę się w końcu z Aliso! I Jaredem! I Julią!- och, byłam podekscytowana. John spoglądnął na mnie spod brwi.
-Widzisz, to chyba jedyna twoja zaleta: potrafisz znaleźć plusy w każdej sytuacji- uśmiechnął się.
-Oczywiście- burknęłam.- Ale zapomniałeś o jednym: jestem najlepsza w swojej robocie- syknęłam wiedząc, że to go zaboli. Biedaczyna zawsze był niezadowolony, że jest z rodzaju Pięknych (nudnych), nie zaś Walecznych. Jego rola w ludzkim wymiarze polegała na pilnowaniu spraw, z którymi przeciętny człowiek nie dałby sobie rady. Fizyka kwantowa, wyższa matematyka, wszelkie wynalazki. Działa po czystej stronie Świata Pierwszego, pomaga ludziom zwalczyć ich słabości. Wybitne osobistości są Girgromami Pięknymi, istotami z zaświatów, które pomagają w rzeczach miłych, przyjemnych, cieszących oko. To samo zadanie sprawują oczywiście w Wymiarze Duchów, choć tam są kimś w rodzaju psychologów. W Erysonii, skąd pochodzimy, po prostu sobie żyją. Pilnują porządku. Wszelcy wielcy uczeni to, prawdopodobnie, Girgromi Piękni. Umysły ich są bowiem niespotykanie pojętne. Rozumieją i rozwiązują rzeczy, których prosty człowiek nigdy by nawet nie tknął. Są hipermądrzy, jeśli mam przełożyć na język „dla ludzi w dresach”
Cóż, ja zaś robię za kogoś podobnego do ziemskiego policjanta. Również jestem strażnikiem, choć w innym sensie. Odwalam brudną robotę. Pomagam ludzkości ze złą sferą ich natury. Znajduję i zabijam płatnych morderców. Wnikam w duszę debilnych nastolatek, które chcą oddać swoją cnotę pierwszemu lepszemu w klubie. Walczę z demonami, które żyją w Tartarze. W przeciwieństwie do nich, jestem na pewnej ugodzie z Aniołami. Mianowicie obiecaliśmy sobie nietykalność. Mój rodzaj to mieszanka fajnej laski z Ziemi z jakimś cholernie złym Demonem Philu. Tak jak każdy Girgrom, rzecz jasna. Fart sprawił, że niezbyt urodziwa osoba mojego ojczulka przeważyła w genach. Zamiast pójść po wspaniałej, ludzkiej duszy (tylko taki człowiek jest w stanie pokochać złe jestestwo demonów), jestem Dobrym Zabójcą. Działam w pewnym rozejmie, którego mocno się trzymamy. Dlatego właśnie, pilnuję swoich ludzkich braci, wybijając ród ze strony Philu.
-Jane!- John wydarł mi się do ucha.
-Co jest?- podskoczyłam wystraszona. Zamyśliłam się.
-Chodźże za mną!- przystojniaczek poczerwieniał ze złości. Lubię takich.- Zaraz dostaniemy informację.
Uniosłam brew na te słowa.
-Jak to możliwe, że portal otworzy się akurat tutaj?- zapytałam, patrząc na białe ściay. Jego biuro było w pewnym sensie również mieszkaniem. Ładne, stonowane płytki połyskiwały wesoło. John był typowym pedantem, toteż każdy szczegół jego bazy lśnił. Przejechałam dłonią po mahoniowych meblach, nie zbierając ani grama kurzu. Cholewka! Idealna pani domu!
-Normalnie, głupia. Nie widziałaś sakramentalnych złoceń?- burknął, zaplątując ręce na klatce piersiowej. Nigdy nie studiowałam dokładnie historii naszych Trzech Światów, aczkolwiek arcyciekawym były Połączenia. Oznacza to międzywymiarowe podróże, dzięki którym możemy się komunikować pomiędzy obszarami. By przywołać stworzenie akuratnie przechadzające się w Przestrzeni, potrzeba otoczyć interesujący nas teren Magilu. Są to pewne znaki, często całkowicie niedostrzegalne, które tworzą Sygnał. Do tego czynu potrzebne są pewne radary, które przywołują duszę do wyznaczonego miejsca. Muszą one być do siebie prostopadłe i całkowicie nie wzbudzające podejrzeń. U Johna był to po prostu złoty próg, trochę dalej złota serweta na komodzie oraz ramka na ścianie. Wszystko to tworzyło, po połączeniu niewidzialnych linii, Wielkie L, które jest oznaczeniem naszego rodu. Każda istota podróżująca, gdy przeczuje, że ktoś wzywa ją do swoich znaków, ma powinność się stawić. Tak mówią zasady z naszej księgi, której nigdy nie dotknęłam.
-To jak?- zagadnęłam, niecierpliwiąc się.- Przywołujesz jakiegoś nieszczęśnika?
Usadowiłam się wygodnie w miękkim fotelu. Flaczysko uniósł głowę, by mieć lepszą pozycję na obserwowanie swojego odbicia.
-Ależ jesteś przystojny- szepnął sam do siebie, po czym warknął. Warknął. Wytrzeszczyłam oczy, przypatrując się jego rudej grzywie i ogromie piegów. Chryste panie, biedaczysko z niego.
-Jesteś doprawdy niemoralny, och, dobry władco!- zaczęłam filuternie, co John od razu zdementował.
-Nawet nie wiesz, jaki ze mnie dzikus- poruszył brwiami, robiąc falę. Super sprawa! Jedyna rzecz, która wychodziła mu przeciętnie. No, może nawet dobrze.
-Doprawdy równie obrzydliwy- przetrzepało mnie.- Hej! Nie mam całego dnia. Jeśli o mnie chodzi, chciałabym iść i wyleżeć się przed serialem z lodami. Najlepiej sorbetem cytrynowym- rozmarzyłam się.
-Nie bądź taka w gorącej wodzie kąpana. Nie wyczuwam nikogo- bąknął cicho.
No, to wręcz fantastycznie! Co się dzieje, skoro żadna istota nie jest w podróży? Podczas mojego pobytu na ziemi nikt mnie nie odwiedził, fakt, ale żeby tak cała populacja Erysoni nie zażywała wakacji? Świat Wielki, czyli nasz, jest najpiękniejszy, aczkolwiek każdy szuka urozmaicenia.
-To jest w ogóle możliwe?- zapytałam, bo w sumie było to dla mnie niejasne i zbytnio nieinteresujące.
John myślał przez moment, żeby po chwili całkowicie zignorować moje pytanie. Nie chciało mi się zbytnio denerwować, tak więc wciągnęłam świeże powietrze głęboko w płuca. Rozmasowałam skronie w pulsujących bólem miejscach, delikatnie machając stopami. Siedzisko, na którym się umościłam, przekroczyło wszelką materię i w końcu dało mi wytchnąć. Zmrużyłam powieki, po chwili zapadając w głęboki sen.
***
Podczas drzemki nie nawiedziły mnie żadne stwory, demony bądź mordercy. Spałam dobrze, nawet bardzo. Gdy mój umysł wpadł na „senną płyciznę”, zaczęłam odbierać nieco bodźców z realnego świata. Usłyszałam, jak ktoś krząta się w pomieszczeniu obok. Spięłam wszystkie wytrenowane mięśnie, wybudziłam drzemiącą we mnie bestię i otworzyłam jedno oko. Jak przez mgłę dojrzałam blade światło wpadające przed nieszczelne drzwi. Zmusiłam się do, choć mozolnego, wstania. Przetarłam zmęczone oczy i zsunęłam się z łóżka. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa. Zamiast, jak zwykle, sprężyście unieść mnie do góry, upadłam na zimną posadzkę. Huk był ogromny.
Prawa strona mojego ciała zajęła się bólem. Cholewka, ostro przygniotło. Masa mojej istoty przygwoździła mnie do podłoża, co przez chwilę nie pozwalało mi myśleć. Przyłożyłam rękę do czoła wiedząc, że zaraz wparuje drwiący John.
-Miral?-krzyknął z sąsiedniego pokoju.- Co się stało?
-Nic-rzuciłam przeciągle, dźwigając się do pozycji siedzącej. Zadygotałam z zimna, ściągając na siebie kolorową narzutę z łóżka.
-Hej….-mój towarzysz nie skończył wypowiedzi. Jego słowa zaszły ohydnym, zaraźliwym śmiechem. Zwijał się przy ścianie, po chwili celując we mnie palcem.- Oto proszę, Girgrom Waleczny leży na podłodze! Proszę, moja największa strażniczko światów, powiedz, że zaatakował cię demon. Inaczej już na zawsze spadniesz w moich oczach.
Popatrzyłam na niego zmrużonymi ślepiami. Ot, z kim przyszło mi pracować. Wstałam, choć rwała mnie cała prawa strona. Wyraźnie czułam, że od roku pałętałam się na ziemi bez celu. Moje mięśnie również były z tego powodu niezadowolone. Stwierdziłam, że skoro Flak ma tak wiele do zaoferowania, sprawię mu małą niespodziankę.
Przyczaiłam się, kucając przy mahoniowej szafce. Całkiem ładna, choć porównując ją do diamentowych szaf z Erysoni, była taka sobie. Podparłam smukłą dłoń na ostatniej szufladzie, pokręciłam głową w przód i tył. Stosunkowo rzadko używane kości szyi ryknęły z nieprzyjemności, których im zafundowałam. Zastukałam wypielęgnowanymi paznokciami o blat mebelka.
-Co robisz?- syknął John, odrobinę zdezorientowany. Ten moment wystarczył, bym mogła skoczyć, zawiesić się na jego barkach i tym samym rzucić go na dywan. Zamortyzowałam upadek stopą, co wytrąciło mnie z równowagi. Upadłam, srodze każąc kark kompana za wybryki. Biedaczyna. Siła grawitacji przywołała mnie do podłogi, przez co John znalazł chwilę na siebie. Wziął zamach i z całych sił naparł na moje ciało. Choć ten kretyn unieruchomił mi ręce, z zaskakującą łatwością wywinęłam stopę spod jego cielska. Zaskoczony, nawet nie zauważył, kiedy z mocą stu koni wybiłam go w górę. Jak zawsze, gdy tego pragnęłam, odwieczne prawo odwalało za mnie robotę. Oczywiście nie chciałam zrobić mu krzywdy, więc wzleciał tylko na tyle, by móc opaść na posłanie. Materac wykrzyczał kilka niecenzuralnych słów, po czym wdzięcznie przyjął Johna w swoje łono. Cóż, mówię aż nadto dosłownie, gdyż siła upadku wgniotła nieśmiertelną dziurę.
-Głupia!- powiedział, odpędzając fruwające pióra.- Jak teraz będę spraszać gości!- mimo wszystko zaśmiał się szczerze. Pomyślałam, że to całkiem fajna odmiana. Może częściej będę go wysyłać w przestrzeń podłogowo-sufitową?
-Nie bądź taki rozdrażniony- cmoknęłam w jego stronę.-Skarbie, wyglądasz doprawdy uroczo na pozycji przegranego!- syknęłam, machając mu przed nosem. Żółć starego łóżka i okalającego go materiału przyprawiła mnie o mdłości. No tak, pokój dla przejezdnych. Nie mógł mnie przecież przenieść do swojej sypialni. To by było dopiero zmącenie jego duszy!
-Dobrze, pośmiałem się- przyznał.- Czasem bywasz nawet zabawna.- skrzywił się. Proszę proszę, któż mógł się tego spodziewać.
Obserwowałam, jak koleżka wyjmuje ostatki piór ze swojego kubraczka. Przebrał się w czarny sweter, który podkreślał jego cerę. Dresowe spodnie z ciepłego materiału oplatały mu nogi. Jak na mój gust były ździebko przyciasne, ale zatrzymałam to dla siebie. Panowała taka moda, co poradzić. Wszyscy chłopcy nosili rurki, w których chodzili niemal jak pingwiny. Wyglądali jeszcze gorzej. No błagam, to były prawie legginsy! Czy to z jeansu nie gniecie w cośniecoś?
Podczas kiedy John wydłubywał ciała niepożądane ze swojego szlafroczka, wyciągnęłam się do tyłu. Mięśnie paliły mnie w kilku miejscach, ale nie miało to znaczenia. Ziewnęłam soczyście, o ile mogę tak to ująć. Moje zdrętwiałe plecy domagały się kolejnej dawki lenistwa. Zaczęłam masować w kilku strategicznych miejscach, chcąc odgonić nieprzyjemne mrowienie. Pougniatałam najmocniej boczki, czując delikatne obrzydzenie. Ile to czasu spędziłam na kanapie z pilotem w ręku, że są aż tak pokaźne? Kurde, Miral, nieźleś to rozegrała. Chociaż, nie była to też tylko moja wina. Po prostu lubiłam nic nie robić, a nadarzała się ku temu sposobność. To zlecenie przerywano, to nikt się nie upijał, to demony zrobiły sobie wolne, no, wiele by wymieniać! Pomyślałam wtedy, że naprawdę muszę wziąć się za siebie. Zacisnęłam gorliwie kciuki w ludzkim geście „trzymam za powodzenie”. Bardzo chciałam osobiście udać się do Erysoni, spotkać swoją krainę. Poczuć na skórze wszystko to, czego brak na ziemi. Nie wierzyłam zbytnio, że poślą mnie zamiast John’a, aczkolwiek nadzieja umiera ostatnia.
No, jest też matką głupich.
Spojrzałam na brzydkie, doprawdy brzydkie ściany. Tak strasznie chciałabym się od nich uwolnić. Móc pobiegać do Słonecznym Lesie, zatopić się w wodach Rebalu czy łapać smugi Deszczu Słońca- Awkhe. Wdychać głęboko woni Śpiewających Wydm, które pachniały niczym Sterfy, kwiaty demonów. Zatańczyć przy okręgowym polowaniu. Nie prosiłam o dużo, tylko o cholerny powrót.
Z zamyślenia wyrwał mnie ogromny huk w salonie. Brzmiał jak uderzające o siebie garnki. Oraz zgrzyt sztućców. Wraz z Johnem spojrzeliśmy po sobie, akurat gdy on przecierał ściereczką spód szafki. Zacisnęłam dłonie wiedząc, że to nie żaden pies czy kot. Flak nie posiadał zwierzaka.
Wskazałam mu na siebie. Zażenowany odwrócił wzrok, ustawiając się za moimi plecami. Wiedziałam, jak bardzo Johnowi jest głupio w podobnych sytuacjach. Jak źle się czuł kiedy to ja musiałam wyjść pierwsza do niebezpieczeństwa. Wyrównałam oddech, gestem nakazując mu to samo. Przykucnęłam delikatnie w zamiarze podglądnięcia całej sprawy. Niemalże słyszałam bicie swojego serca. Na poły z przerażenia, na poły z podniecenia.
Uchyliłam cichutko drzwi. Instynkt podpowiedział mi, jak mam to zrobić. Wbiłam gładkie paznokcie w spróchniałe drewno, na jak największą głębokość. Gdy uzyskałam idealny punkt zaczepny, etapami ciągnęłam w swoją stronę. Wiedziałam, że jeśli był to wróg, wystarczyło małe szurnięcie, by się na nas rzucił. Swoją drogą, iż zabiłabym go na miejscu, ale po co stresować biednego flaczka.
Bolał mnie cały odcinek lędźwiowo-krzyżowy, moja sprawność fizyczna okropnie spadła. Uświadomiłam sobie to w tamtej chwili, co podpowiedziało, że nie mam pewności powodzenia w ewentualnej potyczce. Pozostają gorliwe modły do wszystkich Bogów.
Wyłoniłam głowę zza framugi. Moje spojrzenie do razu padło na rosły cień na ścianie. Postura człowieka, to z pewnością. Obcy wyginał się we wszystkie strony, zupełnie jak aktorzy z debilnych horrorów. Złapałam mocno za krawędź swojej łososiowej bluzki, którą zakupiłam na letnim bazarku. Uwaga, zarezerwowana dla dobrego towaru. Raz jeszcze rzuciłam wzrokiem na ścianę. To, co zobaczyłam, przeraziło mnie bardziej niż wcześniejszy taniec wygibaniec.
Niczego już tam nie było. Po cieniu nie pozostał nawet ślad. Zadrżałam w obawie, zwalczając ogromną chęć obejrzenia się do tyłu. Nie zrobiłam tego, ponieważ miałam wystarczająco dużo oleju w głowie by liczyć na każdy moment. Być może bestia obserwowała mnie już z jakiegoś ukrytego miejsca, tylko czekając na dogodną chwilę. Zakręciło mi się w głowie na samą taką myśl.
-Jane- usłyszałam szept Johna.- Co się dzieje?- zaskomlał.
Co za kretyn! Przecież demony są cholernie wyczulone na wszelki, nawet najmniejszy dźwięk! Och Boże, ale miałam ochotę go uszczypnąć. Byłam jednak przekonana, że pisnąłby jak babsko w American Pie. Idiota!
Nie odezwałam się ani słowem, przymykając na chwilę powieki. Do cholery jasnej, jakże mam współpracować z takim mięczakiem. Przez krótki czas rozważałam nawet możliwość przerzucenia go na pierwszy ogień. Przynajmniej nie byłoby strat. Inna sprawa, gdyby to mnie coś się stało.
Gdy tak się kiwałam w dwie strony, rozpatrując możliwości, nagle usłyszałam syczenie. Nie jakieś proste, zwyczajne odgłosy, ale potężne bulgotanie wewnątrz kuchni. Pięknie, pomyślałam. Demon zlał nam się na podłogę.
-Mój dywan z Indonezji!- wydarł się półszeptem przerażony John.- Dałem za niego na targu dwa jaja!
Miałam na boku iście złośliwy żart.
-Widzę właśnie- szepnęłam, zdenerwowana jego byciem mięczakiem. Chyba poczuł się urażony.
-Ej!- niemal krzyknął.- Hamuj się, dziewczyno.
Poczułam ładny zapach. Doścignęła mnie przyjemna woń prażonej kawy, której używał mój przełożony. Spróbujmy złączyć fakty: mieliśmy zamiar przywołać jakąś istotę, która jest aktualnie w podróży. Chcieliśmy dowiedzieć się jakiś informacji. W tymże czasie zasnęłam, po czym obudziłam się w sypialni. Flaczek przyszedł, coś pomamrotał i co? Zostawił może znaki z Życzeniami same sobie? Przecież sprawa jest oczywista! Zaśmiałam się jak idiotka.
-No!- ryknęłam.- Cóż to za demon uwielbia tę pedalską kawę?- zanosiłam się ze śmiechu. Wyszłam zza drewnianych drzwi, lekkim krokiem stąpając ku kuchni. Już z pewnej odległości, na białych kafelkach ujrzałam osad pary. Ktoś zrobił sobie…kawkę.
-John, ty durny, wymizerniały ninjo! Przecież to Podróżny, kretynie!
Nie mogłam się opanować. Przyśpieszyłam, już po chwili znalazłam się w jadłodajni. Biała, choć urządzona dość gustownie, raziła swoją nieskazitelnością. Była tak czysta, że całość oślepiała wychodzącego z cienia drzwi.
No, kusiło wszystko oprócz dziwoląga na środku.
-Bublezer!- wyskoczyłam w górę, ucieszona spotkaniem. Mój oddany przyjaciel z ludów Chrisantio złożył nam wizytę!
Wspaniale było zobaczyć Girgroma w naturalnej postaci. Niski i gruby, biały niczym śnieg. Z oczami w kolorze duszy, mieniącymi się tęczą. Odzwierciedlającymi jego wnętrze. Błyszczały niczym dwa szmaragdy, których ludzie używają do tworzenia biżuterii. Swoją drogą, że jeśli posiadasz coś podobnego, masz właśnie na paluchu oczy Girgromów Poległych. Myślicie, że to ludzie całą wieczność mieszkają na ziemi? Nic podobnego!
-Miral!-Bublezer zwrócił się do mnie moim imieniem ze Świata Wielkiego.- Jak wspaniale wyglądasz!- zakpił sobie. To oczywiste, że żadnemu z nas nie podobają się ludzkie ciała. Jesteśmy po stokroć ładniejsi. On też prezentował się naprawdę dobrze. Miał wspaniale spięte kłosopiętna. Co, w naszym świecie, oznacza mniej więcej włosy. Nasze są o wiele grubsze i miększe, nie rozdwajają się i bardzo często wypuszczają Ceoceo- kłosokwiaty, które są niczym winorośle i zaplątują się wokoło włosa. Jeśli pragniecie dokładnej wizualizacji, wyglądają mniej więcej jak piękne, zadbane i szczupłe dredy, oplecione delikatną siateczką z miliardów kolorów. Z wszelkich mieszanek, które są na wszystkich światach. Piękny widok. Niekiedy mienią się wzajemnie, co wygląda niemalże jak zorza polarna.
Kłosopiętna Bublezera opiewały w błękit i granat. Płynął on niczym najczystszy strumień, połyskiwał jasnymi barwami. Odnosiło się wrażenie, jakoby miał on na głowie najpiękniejszy ocean. Niesamowity widok.
Oprócz odpowiednika włosów (choć to kocham w naszej rasie najbardziej), mój kompan urósł co najmniej pół metra. Zwykle osiągamy wzrost w okolicach metra. On jednak, szarżując na codzienność, wyrósł aż na sto czterdzieści centymetrów. Jego biała niczym śnieg skóra połyskiwała wesoło, oddając aurę przybysza. Miał głęboko osadzone oczy, co bynajmniej nie jest u nas typowe. Były szare, czyli nijakie. Zawsze uważałam, że Girgrom z szarymi oczyma jest nudny, u Bublezera jednak nie działała ta zasada. Był to najbardziej szalony osobnik płci męskiej ze Świata Wielkiego.
-Ty zaś prezentujesz się naprawdę świetnie, kochany! Co tam słychać, opowiadaj, proszę!- jęknęłam głodna wrażeń i wiadomości. Przybysz drgnął delikatnie, choć może tylko mi się wydawało.
-Aj- zmrużył delikatnie oczy- To naprawdę zależy. W naszym świecie nigdy nie było niczego szczególnie normalnego jeśli brać pod uwagę wymiar ludzki.
C.D.N
Witam bardzo gorąco wszystkich, którzy dotrwali do końca! Kłaniam się po pas, ponieważ, jak to zwykle bywa, pierwsze rozdziały ciągną się w niemożliwość i są nudnawe jak wieczność. Wobec zaistniałej sytuacji chciałabym powitać Was na blogu z moim opowiadaniem o Dziwacznych Trzech Światach, Podróżujących stworach, pięknej Janine Oprah oraz innych niespodziankach. Pozdrawiam i ściskam cieplutko! Jeśli zainteresowała Cię moja "opowiastka" zostaw, proszę, po sobie komentarz. Uśmiecham się na widok aprobaty, krytykę szanuję:) Wszystkie pytania proszę kierować na mój email janelaurahelena@gmail.com
Buziaki, Jane
C.D.N
Witam bardzo gorąco wszystkich, którzy dotrwali do końca! Kłaniam się po pas, ponieważ, jak to zwykle bywa, pierwsze rozdziały ciągną się w niemożliwość i są nudnawe jak wieczność. Wobec zaistniałej sytuacji chciałabym powitać Was na blogu z moim opowiadaniem o Dziwacznych Trzech Światach, Podróżujących stworach, pięknej Janine Oprah oraz innych niespodziankach. Pozdrawiam i ściskam cieplutko! Jeśli zainteresowała Cię moja "opowiastka" zostaw, proszę, po sobie komentarz. Uśmiecham się na widok aprobaty, krytykę szanuję:) Wszystkie pytania proszę kierować na mój email janelaurahelena@gmail.com
Buziaki, Jane